Front Wizualny to teren przenikania się kina i sztuki, przestrzeń konfrontacji artystów z formą filmową, a filmowców z konceptualną narracją. Miejsce eksperymentów nie tylko formalnych, lecz także front wymiany schematów myślowych. Gdzie dziś się kończy kino a zaczyna sztuka (lub odwrotnie), coraz trudniej rozstrzygnąć.
Podobnie, jak określić, co jest owocem natury, co produktem technologii, a co wytworem wyobraźni. Filmy z Frontu Wizualnego są odbiciem postmodernistycznego świata, który chłoniemy szerokopasmowym łączem. Znajdziemy tam miks różnorodnych estetyk i tradycji; relikty dawnych pomysłów przenikają się z ryzykownymi hipotezami naukowymi, a na jednej półce leżą najnowsze elektroniczne gadżety i najstarsze książki.
Linia frontu jest dynamiczna. Co rok prowadzi nowymi ścieżkami patrzenia i myślenia o współczesności. Na łono natury zabiera nas Matthew Barney w Reducie (Redoubt), alchemicznym westernie nakładającym klasyczne kosmologie na amerykańskie mity, w poszukiwaniu miejsca człowieka w świecie przyrody. Najnowszy film twórcy cyklu Cremaster i opery filmowej River of Fundament jest luźną adaptacją greckiego mitu o bogini dzikich zwierząt i polowań – Dianie i Akteonie – myśliwym, który naruszył jej prywatność. Reduta opowiada o sześciu mitycznych polowaniach, które przeniesione zostały z wypalonej słońcem Grecji w pokryte śniegiem góry Idaho. W imaginarium Barneya wszystkie elementy przyrody są ze sobą połączone, od najmniejszych ludzkich poczynań po kosmiczne procesy, a katalizatorem wymiany energetycznej we wszechświecie jest taniec.
Wściekły błysk, reż. Ainhoa Rodríguez
We Wściekłym błysku (Destello Bravio) – zmysłowym, surrealistycznym debiucie Ainhoy Rodríguez, który – zgodnie z tytułem – uderza z dziką energią i olśniewa oślepiającym pięknem, przenosimy się na hiszpańską prowincję. Położone w jałowym, księżycowym krajobrazie miasteczko, gdzie dzieje się akcja filmu, pozostaje, niczym w bajkach, nienazwane. Zaludnia je cały panteon kobiet – zjaw poruszających się w dziwnej czasoprzestrzeni, pomiędzy wspomnieniami, apatią dnia codziennego a głębokim pragnieniem wyzwalających doświadczeń. Ich fantazje mieszają się ze zjawiskami nadprzyrodzonymi, a realizm społeczny z magicznym w niepodobnym do niczego innego błysku filmowej inwencji.
La Veronica, reż. Leo Medel
Uczestnicząc w nieustannie mutującej kulturze, nie nadążamy z wymyślaniem nowych pojęć do jej opisu ani tożsamości, które przystają do ról, w których musimy się odnaleźć. Tradycyjne kategorie, pozwalające niegdyś tak jasno rozróżniać sztuczne od naturalnego, a wyobrażenia od faktów, uległy zatarciu. Pato-osobowością naszych czasów jest bohaterka filmu Leo Medela La Veronica – żona piłkarza, modelka i celebrytka. Ta chilijska Victoria Beckham żyje tak, jakby reżyserowała przedstawienie, a rodzinę i służbę obsadza w rolach swego wystawianego na Instagramie spektaklu. Taki sposób myślenia o sobie Medel pokazuje poprzez umieszczenie Veroniki w centrum każdego kadru. Nakręcony statyczną kamerą, w ciągłym średnim zbliżeniu na główną bohaterkę, film ma nie tylko uderzający styl wizualny, ale też niepokojąco trafnie pokazuje świat z punktu widzenia narcyza. Veronikę gra Mariana Di Girólamo, która już w Emie Pabla Larraina udowodniła, jakim jest kameleonem. Tutaj znów bez trudu prześlizguje się między nastrojami i osobowościami – tak że nigdy nie jesteśmy do końca pewni, co się pod nimi kryje. A jej płynna tożsamość doprowadza rodzinę i widzów do obłędu.
Gritt, reż. Itonje Søimer Guttormsen
Podczas gdy w pałacach celebrytów życie toczy się na bogato, egzystencjalna i materialna kondycja młodych artystów to prawdziwa walka o przetrwanie. Bohaterką Gritt jest aspirująca artystka, prekariuszka, desperatka i awanturnica z wielkimi pomysłami, orbitująca na obrzeżach norweskiego art worldu. Debiut Itonje Søimer Guttormsen należy do tych filmów, które cudownie wymykają się klasyfikacjom gatunkowym. Jest błyskotliwą satyrą, punktującą absurdy świata sztuki, w którym Gritt to równocześnie insiderka i outsiderka. Horrorem z życia prekariuszki walczącej z wyzwaniami codziennej egzystencji. Tragifarsą o zderzeniu marzeń z rzeczywistością projektów publicznych, w teorii inkluzywną, w praktyce nie dla wszystkich. Kronika porażek bywa równie ciekawa i mówiąca wiele o „czarnej materii sztuki”, co historie sukcesów nielicznych wybrańców.
Córka rybaka, reż. Uldus Bakhtiozina
Nie każdy rodzi się w rodzinie królewskiej, a co więcej, nie każdy ma predyspozycje, żeby do niej wejść. Mimo aspiracji, osobistych wyrzeczeń i srogich wydatków poniesionych w biegu o społeczny awans, Córce rybaka (Tzarevna Scaling) może być trudno przemienić się w carewnę. Uldus Bakhtiozina wyczarowuje rosyjską reinterpretację Alicji w Krainie Czarów w debiucie, którego jest reżyserką i montażystką, a także autorką scenografii i kostiumów. Bakhtiozina, pracująca także jako graficzka i projektantka mody, z ekstrawaganckich strojów zrobiła siłę napędową narracji. Przemiana sprzedawczyń ryb we współczesne carewny odbywa się w fantastycznym świecie folklorystycznych nakryć głowy, steampunkowych strojów, radzieckiej architektury oraz krzykliwych emblematów współczesnej Rosji. Specjalne miejsce zajmują w tym świecie złote zęby, będące nieśmiertelnym symbolem Wschodniej Europy, co ukłonem wobec hip hopowych grillzów. Vintage, houte couture, soviet chic i grzybowa herbatka!
Ewa Szabłowska, kuratorka