Przynajmniej od kilkunastu miesięcy żyjemy w czasach nie tyle ciekawych, co burzliwych. Ich specyfika znalazła swoje odzwierciedlenie także w programie Shortlisty. Choć w wyselekcjonowanych filmach próżno szukać publicystycznej dosłowności, z całą pewnością dotarły do nich echa zarówno pandemicznych lęków, jak i gniewnych okrzyków prowokowanych przez zamachy na obywatelskie swobody.
Zakładam, że odszyfrowywanie aluzji do wydarzeń z pierwszych stron gazet oraz inteligentnie zakamuflowanych metafor zjawisk, które wywołują wielkie emocje nas wszystkich, stanowić będzie dla widza jednocześnie wyzwanie i przyjemność.
Cieszy mnie, że w Shortliście filmy nagradzane już na ważnych imprezach (We Have One Heart Katarzyny Warzechy) spotykają się z tytułami, które dopiero zaczynają swoją festiwalową drogę (Samogłów Jakuba Prysaka, Jeszcze na chwilę Zuzanny Gorczyckiej), a wizje dobrze znanej polskiej rzeczywistości sąsiadują z relacjami z (nie aż tak bardzo) egzotycznych podróży (Sarha Jaśminy Wójcik, Pewnego razu w Izraelu Wiktorii Szymy, On Time Zbigniewa Czapli). Największą radość sprawia mi jednak fakt, że z dużą siłą wybrzmiewają w tym roku głosy kobiece (aż 20 z 25 filmów to dzieła realizowane bądź współrealizowane przez reżyserki!).
Wśród niezwykle różnorodnych propozycji ze strony młodych reżyserek nie brakuje wezwań do buntu i deklaracji niezależności. Olga Bołądź w Alicji i żabce umiejętnie łączy teledyskową kakofonię i estetykę rodem z sennego koszmaru, chcąc przedstawić świat z perspektywy 14-latki, która zostaje pozostawiona sama sobie z problemem niechcianej ciąży. Klaudia Kęska w Ostatnich dniach lata sprzeciwia się ksenofobii i klasowej pogardzie okazywanej przez otoczenie młodej Ukraince zatrudnionej w dobrze prosperującej winnicy. Niezgoda na odbieranie podmiotowości bohaterkom pojawia się także w filmach animowanych – inspirowanym wierszem Wisławy Szymborskiej Portrecie kobiecym Natalii Durszewicz (warto zauważyć, że w programie znalazł się także drugi film tej reżyserki – Bestie wokół nas) oraz surowym, wstrząsającym Jestem tutaj Julii Orlik.
Yelyzaveta Pysmak w filmie pod wszystko mówiącym tytułem Ja i moja gruba dupa przytomnie zauważa, że źródłem kompleksów, frustracji i niemożliwych do spełnienia oczekiwań bywamy dla siebie sami. To jednak w tegorocznym programie wyjątek potwierdzający regułę. Większość twórców i twórczyń przekonuje, że zewnętrzna presja staje się tym większa, jeśli pochodzi od członków najbliższej rodziny. W Chodźmy w noc Kamili Tarabury bohaterka dojrzewa na naszych oczach do wyruszenia w podróż ku dorosłości, której pierwszy etap stanowi odcięcie się od wpływu toksycznej matki. We Własnych śmieciach Darii Kopiec i Jestem ładna Klaudii Prabuckiej chodzi natomiast o coś więcej niż indywidualne pojedynki. W obu tych filmach niepozorny rodzinny obiad staje się pretekstem do wybuchu śmieszno-strasznej wojny wszystkich ze wszystkimi. Podobny konflikt przybiera jeszcze bardziej spektakularny wymiar w Przestrachu Joanny Heleny Szymańskiej, którego akcja toczy się podczas przyjęcia komunijnego.
Inny rodzaj rytuału odgrywa decydującą rolę w filmie Maria nie żyje Martyny Majewskiej. Tytułowa bohaterka obserwuje przygotowania do własnego pogrzebu i przekonuje się, że wyrzuty i pretensje ze strony członków rodziny będą prześladować ją również po śmierci. Maria… zasługuje na uwagę, gdyż jest jednym z nielicznych filmów w tegorocznym programie, których twórcy odważyli się wkroczyć na grząski grunt metafizyki. W podobną podroż zabiera widza także Agnieszka Nowosielska w Wyraju. Zainspirowana słowiańską mitologią reżyserka opowiada w nim przewrotną historię małego chłopca odkrywającego u siebie zdolności uzdrowicielskie i pragnącego wykorzystać je do pomocy umierającemu dziadkowi. Niestety, zarówno chłopak, jak i pokładająca w nim wielkie (nadmierne?) nadzieje matka, przekonują się, że wielki dar stanowi jednocześnie bolesny ciężar.
Skoro relacje rodzinne stanowią głównie źródło cierpień i traum, być może ratunek przyjdzie do nas z najmniej oczekiwanej strony? Z takiego założenia wydaje się wychodzić Karol Ulman w Małym końcu świata. Reżyser zdaje nam relację ze spotkania dwójki obcych sobie osób, które więcej dzieli niż łączy. Młody dziennikarz i światowej sławy artystka, która udziela mu wywiadu, szybko odkrywają jednak w sobie bratnie dusze. Fakt, że nie wiedzą o sobie zbyt wiele nie tylko nie paraliżuje ich, lecz tym bardziej ośmiela do wypowiedzenia na głos skrywanych od dawna lęków. Jeszcze bardziej radykalnie do kwestii nieoczekiwanej pomocy ze strony Innego podeszła twórczyni Psiego pola Michalina Musialik. W swej niezwykłej animacji reżyserka pozwala nam spojrzeć na świat z perspektywy wiernego psa zdeterminowanego, by czuwać przy pani, której najwyraźniej stało się coś złego.
Dzieła Ulmana i Musielak, choć pełne empatii, wydają się podszyte rozpaczą. Na szczęście w tegorocznym programie nie brakuje także filmów, które błyskotliwie przeciwstawiają się poczuciu marazmu i bezsilności, w jakim wielu z nas tkwiło przez kilkanaście ostatnich miesięcy. Doskonały przykład takiej strategii stanowi Halo babciu, jeden z trzech – obok Piachu Bartosza Tryzny i Moniki Stpiczyńskiej oraz Trochę raju Andrzeja Cichockiego – filmów dokumentalnych w tegorocznej Shortliście. Reżyserka Kamila Chojnacka postawiła na autobiografizm, pozbawiony na szczęście choćby grama niezdrowego ekshibicjonizmu. Twórczyni Halo babciu opowiedziała historię tęsknoty i strachu o tytułową bohaterkę, z którą nie może spotykać się w warunkach covidowej izolacji. Choć wielu innych reżyserów dałoby w takich okolicznościach upust negatywnym emocjom, Chojnacka woli egzorcyzmować swe lęki za pomocą poczucia humoru. Duża w tym zasługa samej seniorki, która z dezynwolturą, a nierzadko i finezją ignoruje wszelkie zalecenia wnuczki. Wyraz równie łagodnego reżyserskiego temperamentu stanowi wspomniane Trochę raju. Tam, gdzie większość filmowców zwróciłaby pewnie uwagę na niedogodności skromnego życia bohaterów, Andrzej Cichocki woli dostrzegać wyeksponowaną już w tytule idylliczność. Przypatrując się oddalonej od wielkomiejskiego zgiełku, nieśpiesznej, bliskiej naturze egzystencji filmowej rodziny nie sposób nie zaznać uczucia odprężenia. Podobnie relaksujący wpływ na widza wywiera także eksperymentalna Zieleń Karoliny Kajetanowicz, będąca unikatowym przykładem animowanego slow cinema.
Dziełem niezwykle kojącym okazuje się w ostatecznym rozrachunku także Dalej jest dzień. Film Damiana Kocura mógłby posłużyć za ilustrację słynnej maksymy Hrabala Życie jest straszne, ale postanowiłem, że będzie piękne. Reżyser najpierw robi wiele, by przygnębić widza, serwując mu migawki z antyuchodźczych wystąpień Viktora Orbana i epatując obrazami prowincjonalnej nudy. Wszystko to zostaje unieważnione w chwili, gdy na ekranie dochodzi do niezwykłego spotkania samotnego pracownika promu rzecznego i nielegalnego imigranta. Choć mężczyźni nie mają ze sobą praktycznie nic wspólnego, z miejsca nawiązują ze sobą kumpelską więź, której nie osłabia nawet fakt, że nie mówią w tym samym języku. Interakcje bohaterów, chwilami niezwykle zabawne w swej nieporadności, wydają się jednak tym cenniejsze, że są pozbawione racjonalizacji i pochodzą prosto z głębi serca.
Liczę, że podobna radość z nieoczekiwanego i wzbogacającego na wielu płaszczyznach spotkania stanie się udziałem widzów w zetknięciu z każdym z 25 filmów z tegorocznego programu.
Piotr Czerkawski