Wizytówką Nowych Horyzontów są bezkompromisowe filmy twórców poszukujących nowych form wyrazu – prezentowane w sekcji konkursowej. W tym roku o Grand Prix w Międzynarodowym Konkursie Nowe Horyzonty konkurować będzie 12 produkcji z całego świata.
To nie pogrzeb, to zmartwychwstanie - tytuł filmu Lemohanga Jeremiaha Mosese mógłby stać się mottem dla całego konkursu tegorocznych Nowych Horyzontów. Bohaterką rozgrywającej się w Lesotho opowieści jest kobieta, która nie godzi się na to, by jej wieś (a z nią groby, pola, tradycje, pamięć) została wymazana z powierzchni Ziemi przez budowę potężnego zbiornika wodnego. I to ona stawia tamę: chciwości, bożkowi postępu, destrukcji małej społeczności. Miało być zniszczenie, a jest przebudzenie. I o nie właśnie apelują twórcy konkursowych tytułów.
Ostatnie miesiące dowiodły, że wszyscy jesteśmy częścią wrażliwego na wstrząsy ekosystemu. Podłączeni do globalnego obiegu towarów, idei, festiwali, wirusów odkrywamy dziś swoją podatność na zaraźliwe ideologie, fałszywe informacje, krążący coraz szybciej w naszych żyłach lęk. Coraz intensywniej wchodzimy w relacje z technologiami, a maszyny stają lustrem odbijającym nasze schematy przywiązania, rytuały pamięci, erotyczne pragnienia, alienację i samotność. W poruszającym O niedogodności narodzin Austriaczka Sandra Wollner pokazuje, jak maszyny wydobywają z nas najmroczniejsze fantazje, a zarazem ujawniają kruchość i bezbronność.
Nigdy jeszcze tak bardzo nie potrzebowaliśmy detoksu od technologii, od toksycznych schematów, które nie pozwalają nam się rozwijać: jako jednostkom, społeczeństwom, mieszkańcom tej planety - bynajmniej nie jedynym. Odkrywamy więc zapomniane i wyparte powinowactwa z roślinami, lodowcami, grzybami, zwierzętami, oceanami. Uczymy się współtowarzyszyć, a nie panować. Taką inną od antropocentrycznej perspektywę proponuje niezwykły grecki Kala Azar Janisa Rafy, w którym to ludzie roznoszą "zarazę" uśmiercającą zwierzęta, choć zarazem są równie zależni od środowiska, podatni na te same choroby. Ta apokaliptyczna przypowieść przynosi jednak odnowę: kamera bardzo często filmuje na wysokości psich oczu, zwracając zwierzętom ich podmiotowość, uznając ich perspektywę.
W przewrotny sposób ludzi i insekty łączy mieszkający w Stanach reżyser polskiego pochodzenia, Filip Jan Rymsza. Jego rozgrywający się w świecie giełdowych maklerów świetny thriller Komar to prztyczek w nos wierzącym ślepo w algorytm i pochwała nieprzewidywalności, czyli życia, w którym przypadkowy komar, kot, albo odrobina pleśni może wstrząsnąć posadami systemu, "zainfekować" go tym, co najbardziej ludzkie - błędem, przypadkiem. Zależność od technologii izoluje nas od natury, a owo oddalenie jest źródłem chronicznych cierpień: duchowych i fizycznych. Doświadcza ich również bohaterka węgierskiego Edenu, fascynującej hybrydy eko-thrillera, melodramatu i science fiction, których gatunkowy impet wyhamowują progi zwalniające slow cinema. Rzecz o schyłku naszej cywilizacji, przejmująca elegia na śmierć zwierząt, tęsknota za haustem czystego powietrza - film Ágnes Kocsis jest apelem o ocalenie otaczającego nas piękna. Oddech jest motywem przewodnim jeszcze innego konkursowego filmu: hiszpański Czerwony księżyc Loisa Patiño porusza się w rytm przypływów i odpływów, wdechu i wydechu oceanu, by zanurkować w zbiorowej podświadomości, w lokalnych galicyjskich mitach. Także meksykańskie Sanktuarium i bułgarski Luty pozostają ostentacyjnie lokalne. W tym pierwszym Joshua Gil przygląda się kruchej, stale zagrożonej egzystencji malutkiej społeczności, która stała się zakładniczką wojen narkotykowych. W tym przejmującym, przepięknym filmie rolę jedynego sprawiedliwego odegra dżungla: Sanktuarium budzi jej potężne moce, zapowiadając zemstę rozwścieczonej natury. Kamen Kalev z kolei powraca do rodzinnych wspomnień, by stworzyć na ekranie postać człowieka całkowicie odpornego na korupcję państwa, instytucji, grupy. Mówiący językiem ptaków mężczyzna przynależy do swojej wsi i ziemi. Nie stara się, nie zabiega, z nikim nie ściga, tylko rok za rokiem, niczym bohaterowie Tarra, wydeptuje swój grób.
To zresztą prawdziwy przywilej móc trwać na swoim skrawku ziemi, o czym przypomina wstrząsające Purpurowe morze pary syryjskich reżyserów: Amel Alzakout i Khaleda Abdulwaheda. Tu wszystko zaczyna się, dosłownie, od utraty gruntu pod nogami. Nakręcony kamerą przytwierdzoną do nadgarstka, dokumentujący godziny spędzone w wodzie po zatonięciu łodzi z migrantami, esej Syryjczyków wskazuje na paradoks: to samo błękitne morze, nad którym spędzamy słoneczne wakacje, które stanowi luksusowe tło festiwali w Cannes czy Wenecji, dla wielu ludzi spoza Europy jest murem granicznym, grobem, polem dramatycznej walki o to, by przetrwać. Kto zmuszony jest opuścić swój dom, skazuje się na dryfowanie, o czym doskonale wiedzą także bohaterowie rozgrywającego się tuż po II wojnie Opowieści z kasztanowego lasu Słoweńca Gregora Božića. Ustanowienie granicy dzieli kawałek lasu i wieś na Wschód i Zachód, przerywa ciągłość, tworzy nowy porządek, wplątując w niego ludzi i kasztanowce, porzucając ich i wykluczając.
Zwrot ku lokalnym historiom, ku peryferiom - czyż nie tak tworzy się dziś filmowa bioróżnorodność? Jej siły dowodzą dwa inne tytuły z tegorocznego konkursu: geograficznie odległe, ale zarazem podłączone pod ten sam krwioobieg życia, transformującego w nowe formy, by pozostać niezmienionym, trwać. Poetycka, zachwycająca portugalska Metamorfoza ptaków Catariny Vasconcelos jest opowieścią o rodzinie, podobnie, jak kapitalne Proste rzeczy Grzegorza Zaricznego. Rodzina jako ekosystem, powstawanie i przecinanie pępowin, jako warunek wzrastania i dojrzewania, powrót do korzeni, by na nich tworzyć mocne fundamenty własnej rodziny - dawno nikt w tak poruszający i przekonujący sposób o tym nie opowiadał. To także triumf minimalizmu: oparte na własnych doświadczeniach, archiwach, a nawet zastępujących scenografię prywatnych przestrzeniach filmowe "zero waste", przypominające, że kino to są przecież dostępne pod ręką składniki, "proste rzeczy".
Wydarzenia ostatnich miesięcy, pandemia, kryzys klimatyczny, ekonomiczna niepewność każą nam wszystkim myśleć w tym duchu, rewidować zasady funkcjonowania naszych mniejszych i większych ekosystemów, zerwać z logiką nieustannego wzrostu, wyplątać z sieci globalnych zależności, stawiać na więzi lokalne. Nadzieją dla filmów i dla festiwali jest rosnąca świadomość: wpływu, jaki mamy na rzeczywistość, wpływów, jakim sami podlegamy, międzygatunkowych relacji, które w przypadku sztuki bywają zresztą nieoczywiste i zaskakujące. Większość naszych metafor i analogii pochodzi z przestrzeni, ze świata natury, świata zwierząt, z naszych własnych ciał i wszystkie te rzeczy mogą reprezentować siebie nawzajem - przekonuje eseistka, historyczka i aktywistka Rebecca Solnit*. Świadomość płynie więc strumieniem, droga się rozgałęzia, a my przystajemy u stóp góry, obserwujemy okiem kamery, stoimy w ogonku. Myślimy poprzez to, co materialne, widzialne, uchwytne - dodaje autorka Nadziei w mroku. - Obawiam się więc życia w świecie coraz bardziej bezcielesnym, w którym metafory rodzą się wyalienowane, bądź erodują. Potrzebujemy naturalnej, zmysłowej rzeczywistości nie tylko ze względów ekologicznych, biologicznych czy duchowych, ale także intelektualnych i twórczych.
*wypowiedź Solnit pochodzi z wywiadu dla “Harper's”
Małgorzata Sadowska