Kornwalia po sezonie. Ruth i jej chłopak mają zamiar spędzić tu najbliższe miesiące, pracując na kempingu. Turystów już nie ma, personel przygotowuje przyczepy na zimę. Owinięte folią przypominają kokony śpiących owadów. Ruth błądzi między nimi jak we śnie. Często nie rozumie lokalnego dialektu, trudno nawiązuje znajomości, a co najgorsze – nabiera podejrzeń, że chłopak ją zdradza. W łazience znajduje ślad szminki, w pościeli długi rudy włos. Ogarnięta coraz większą obsesją, podejmuje amatorskie śledztwo. Make Up, debiut Claire Oakley, jak rasowy film detektywistyczny trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej sceny. Zaczyna się jak brytyjskie kino społeczne spod znaku Andrei Arnold, by za chwilę porzucić chronologię zdarzeń i przenieść się w podszytą erotycznym napięciem przestrzeń snów i halucynacji w stylu Nicolasa Roega. Ruth porusza się śladem zmysłowych znaków, które zostawia tajemnicza rywalka. Gdy przestaje być czegokolwiek pewna, film znów robi woltę i z psychologicznego thrillera zmienia się w body horror. Akrylowe paznokcie zanurzone w szklance krwiście zabarwiają roztwór z acetonem, zwiastując przemianę, jakiej ulegnie Ruth.