Dyrektorka artystyczna American Film Festival, Urszula Śniegowska, relacjonuje dla nas amerykański festiwal Sundance.
1
Pierwsze wrażenia z online'owego Sundance Film Festival 2021: nie jest tak źle. Przynajmniej nie trzeba odmrażać sobie uszu w kolejce na film.A technologicznie wszystko działa bez zarzutu i mam szansę obejrzeć około 20 filmów w ciągu tych 5 dni. Już martwię się, że to za krótko…, że festiwal trwa niemal połowę krócej niż zwykle.
Być może tak pozytywnie nastroił mnie wczorajszy film otwarcia: Coda, wyjątkowy pod wieloma względami, crowd-pleaser. Choć po historii rodziny głuchoniemych rybaków z Bostonu można było spodziewać się dołującego dramatu, film okazał się podnoszącą na duchu opowieścią o samorealizacji i sile miłości przekraczającej przeciwieństwa losu. A piosenki, stanowiące ścieżkę dźwiękową filmu zapadają w pamięć, zarówno melodycznie, jak i treściowo.
Podobnie rozśpiewany był kolejny film otwarcia - Summer of Soul, dokument o „czarnym Woodstock” - festiwalu muzycznym, który miał miejsce w Harlemie w 1970 roku. Materiał wtedy nakręcony ujrzał światło dzienne dopiero po 50 latach! A to historia soulu w pigułce. Ale i historia pozostałości segregacji rasowej w Stanach.
Niestety na Ziemię sprowadził mnie kolejny film dokumentalny, In One Breath (Jednym tchem), zrealizowany przez Nanfu Wang dla HBO. Chińska reżyserka mieszkająca w USA, za pośrednictwem materiałów nakręconych w Wuhan, w epicentrum choroby na początku tego roku, relacjonuje przebieg epidemii coronawirusa oraz towarzyszących jej przekłamań i manipulacji władz. Przerażające...
2
Intensywny weekend zaowocował kilkoma świetnymi trafieniami z programu Sundance.
Spośród kilkunastu obejrzanych filmów trudno wskazać ulubiony, ale „po znajomości” moją sympatię wzbudził Strawberry Mansion w reżyserii i z główną rolą Kentuckera Audleya, gościa American Film Festival sprzed kilku lat, aktora kluczowego dla niskobudżetowego indie (Kentucker jest założycielem grupy NoBudge - propagującej produkcję spod znaku „zrób to sam”), posługującego się absurdalnym humorem i odlotowymi aranżacjami (choćby w Sylvio). I tu bohater trafia do świata równoległego, będącego przedziwną mieszanką science-fiction z retro, gdzie pracuje jako audytor wspomnień…
Na nieco podobnym koncepcie opiera się uroczy Mayday: bohaterka (grana przez znaną z Tajemnic Silver Lake Grace Van Patten) jak Alicja przez króliczą norę trafia (przez piekarnik!) na przedziwną wyspę, rządzoną przez nastoletnie dziewczyny. Zasady obowiązujące w tej społeczności zaczynają coraz bardziej przypominać te z Władcy much. Kostiumy, odgrywające ważną rolę w kształtowaniu tego świata fantazji, w którym jednak obowiązuje estetyka retro (czas jakby zatrzymał się na latach 40. i II wojnie światowej), wykreowała Ola Staszko (współpracująca z Pawłem Pawlikowskim czy Agnieszką Holland).
Rodney Ascher (znany widzom AFF i NH chociażby z Pokoju 237) zanalizowałby oba te filmy jako dowód na to, że nasza rzeczywistość jest symulacją. W nowym dokumencie A Glitch in the Matrix przygląda się teoriom spiskowym i naukowym dowodom oraz filozoficznym dywagacjom o tym, czym jest nasza świadomość: być może świat, jaki znamy, został wykreowany przez wyższą cywilizację, żyjemy w Matriksie. Pojęcie tych zawiłości przekracza moje możliwości intelektualne, ale to pewnie może posłużyć jako potwierdzenie jej słuszności.
Zagłębię się więc lepiej w kolejne fantazje amerykańskich reżyserów…
Urszula Śniegowska