Zaangażowanie – to drugie imię włoskiego dokumentalisty Gianfranco Rosiego. Autor nagrodzonego Złotym Lwem Sacro Gra i wyróżnionego Złotym Niedźwiedziem Ognia na morzu tym razem wyruszył z kamerą na pogranicze Iraku, Kurdystanu, Syrii i Libanu.
Spędził trzy lata obserwując życie ludzi, których codzienność od zawsze definiuje wojna. To rzeczywistość zawieszona między kolejnymi rewolucjami, dyktaturami, inwazjami i odcięciem elektryczności. Nic tam nie jest pewne – mówi w wywiadzie z Anną Tatarską.
Zapraszamy do lektury rozmowy z autorem znakomitego Notturno. Wywiad ukazał się oryginalnie na łamach portalu Papaya.Rocks., z którym mamy przyjemność współpracować podczas tegorocznej edycji Nowych Horyzontów i American Film Festival.
Anna Tatarska: Notturno powstawał przez ponad trzy lata na obszarze niemal codziennie wstrząsanym kolejną krwawą tragedią. Jednak na ekranie niemal nie widzimy przemocy. Skąd ta decyzja?
Gianfranco Rosi: Przez lata z narastającym niesmakiem obserwowałem pornograficzne podejście do Środkowego Wschodu. Wojna, bomby, eksplozje, fruwające w powietrzu kończyny i krwawe szpitalne łóżka. Wszystko to na dużych zbliżeniach. A zaledwie kilometr dalej życie toczy się swoim rytmem... Nie twierdzę, że brutalne sceny nie mają miejsca, ale zwróćmy uwagę, że tylko one pokazywane są w kinie. Nie ma czasu na to, żeby usłyszeć wojnę, uchwycić historię miejsca, na którym od lat sukcesywnie odciska ona swoje piętno. Byłem tym zmęczony. Po nakręceniu intensywnego Ognia na morzu naturalnym krokiem było ukazanie świata, z którego pokazani w tamtym filmie migranci przybywają.
Wiemy, że zdjęcia realizował pan na pograniczu Iraku, Kurdystanu, Libanu i Syrii. Jednak nie podpisuje pan scen, nie mówi, gdzie dokładnie rozgrywa się akcja.
Podczas przygotowań znalazłem osiem historii, które postanowiłem pokazać. Moi bohaterowie mieszkali w oddalonych od siebie miejscach, które nie mają ze sobą nic wspólnego, poza blizną bycia zdradzonymi przez historię. Najpierw za czasów kolonialnych, potem przez lokalnych skorumpowanych polityków. W międzyczasie dotykały ich kolejne inwazje przeprowadzane pod pretekstem ochrony. Trwało ciągłe przeciąganie liny: demokracja czy dyktatura? Cenę za te dywagacje płacą wyłącznie zwykli obywatele. Dlatego było dla mnie jasne, że ten film musi opowiadać o nich. Historia miała być uniwersalna, szukałem więc bohaterów, którzy mieli w sobie coś archetypicznego. Z tego samego powodu zdecydowałem się wymazać z narracji pojęcie terytorium, geograficznej lokalizacji. Wyrysowane na mapie granice są sztuczne, w 1916 r., naszkicowało je dwóch szalonych facetów z cygarem [Rosiemu chodzi najprawdopodobniej o umowę Sykes-Picot, czyli tajne porozumienie pomiędzy rządami Wielkiej Brytanii i Francji z 16 maja 1916 roku, dzielące Bliski Wschód po zakończeniu I wojny światowej, nazwane od nazwisk jego sygnatariuszy – przyp. red.]. Przecież to samo wydarzyło się w Afryce. Syria, Irak, Iran, Kurdystan, Liban... Chciałem te historie wyjąć z konkretnego kontekstu i przekształcić się w coś nieco bardziej abstrakcyjnego, funkcjonującego w przestrzeni mentalnej. W Notturno granica staje się stanem umysłu. Nie oddziela już krajów – a życie od śmierci, przemocy, wojny, destrukcji i piekła.
Pełna wersja rozmowy jest dostępna na portalu Papaya.Rocks.