wyróżnienie w XXIII Konkursie o Nagrodę im. Krzysztofa Mętraka
Deskorolki i za duże t-shirty z nadrukami, crop topy i mom jeansy, kamery wideo i Batman Forever — trzeba było trochę poczeka, by lata 90. XX wieku znalazły w popkulturze szacowne miejsce. Zanim na powrót znalazły się w mediach i na sklepowych półkach, sentyment pokolenia Y („roszczeniowych milenialsów”) do czasów dzieciństwa manifestował się głównie jako guilty pleasure, gdy grzebaliśmy w pamięci w poszukiwaniu ducha przeszłości. Dzisiaj ten sentyment przeradza się w pokoleniową narrację, której częścią jest Mid90s w reżyserii Jonah Hilla.
Trzynastoletni Stevie (Sunny Suljic) mieszka w Los Angeles ze swoim starszym bratem, Ianem (świetny, zaprzeczający własnemu emploi Lucas Hedges) i mamą Dabney (Katherine Waterson). Choć Ian dzień i noc dręczy „młodego”, Stevie jest zapatrzony w niego jak w obrazek: widzi bowiem, że brat wie kim jest, ma swój styl i ulubioną muzę. W oczach dorastającego chłopaka, chłonącego jak gąbka atrakcyjne inspiracje, jest to synonim dojrzałości. Stevie postanawia jednak znaleźć swoją własną drogę, dlatego zaprzyjaźnia się z grupą starszych od siebie skejtów, z którymi włóczy się po mieście, jeździ na desce i imprezuje.
Inicjacja Stevie’go nie przechodzi gładko: na drodze do określenia własnej tożsamości staje przede wszystkim wrażliwość chłopaka, którego potrzeba przynależności do grupy jest tak duża, że zaczyna się popisywać i kląć, choć nie leży to w jego naturze. Lider grupy skejtów, Ray (Na-Kel Smith), zdaje się najbardziej świadomy tej pokrętnej logiki, która fajnych chłopców z ambicjami sprowadza do poziomu ordynarnych, wiecznie pijanych facetów. Dziwna, negatywna zmiana, która nie-wiadomo-kiedy zaszła w najlepszym kumplu Ray’a, Fuckshit’cie, ma być dla chłopca ostrzeżeniem: nigdy nie zapominaj, co chcesz w życiu osiągnąć. Zwłaszcza, gdy mieszkasz w USA.
Ameryce u schyłku Milenium, widzianej oczyma chłopaka dorastającego w biednej i zaśmieconej dzielnicy, bliżej do Sprzedawców Kevina Smitha lub niż do radosnej, krzykliwej wizji świata rodem z Mighty Morphin Power Rangers. Aura kryzysu unosi się nad ulicami Los Angeles, a rzeczywistość jakby zatrzymała się w miejscu, by przemyśle, jak dalej ma się toczyć życie. Mid90s nie fetyszyzuje jednak najntisowego mikroświata — co często ma miejsce w filmach obierających nostalgię jako klucz do emocji widza — lecz kładzie nacisk na bohaterów i relacje między nimi. Nakręcony na taśmie 16mm ogranicza pole widzenia do Stevie’go i jego ekipy, by nam — pokoleniu Y — dać przestrzeń do identyfikacji raczej z ludźmi niż z przedmiotami.
Douglas Coupland, autor słynnej książki Pokolenie X: Opowieści na czasy przyśpieszającej kultury, w swoim artykule 1990s: The Good Decade napisał, że choć niewielu z nas to przyznaje, lata 90. były jedną z najszczęśliwszych dekad XX wieku: czasem niewinną, innym razem kuriozalną, ale przeżywaną w pozytywnym nastroju. Gdy w 1994 roku doszło umarł Kurt Cobain, a O.J. Simpson został oskarżony o morderstwo własnej żony, hurraoptymizm dekady przycichł. Odrodził się potem w kampowej formie, uosabianej przez boysbandy, MC Hammera i Austina Powersa. Mid90s opowiada o momencie przełomowym: gdy świat zawodzi, ale za chwilę otrzepuje się z upadku, by wrócić do normy.
Podobnie jak Lady Bird Grety Gerwig, mid90s to film stworzony z pamięci i sentymentu. W obu obecne jest poczucie ulotności pewnego szczególnego momentu, którego jedynym, niedoskonałym zapisem jest fotografia lub wideo. U Gerwig jest to zdjęcie z balu maturalnego, przywołujące wspomnienie ostatnich miesięcy spędzonych przez tytułową Lady Bird w jej rodzinnym Sacramento tuż przed wyjazdem na studia; u Jonah Hilla to film, nakręcony przez ziomka z ekipy, Fourth Grade’a (Ryder McLaughlin), który portretował codzienność swoich kumpli. Na kiepskiej jakości wideo życie wydaje się o wiele bardziej barwne niż to, które jest udziałem jego bohaterów. Nic dziwnego — mamy bowiem tendencję do zachowywania w pamięci dorastania w jego najlepszym wymiarze.
Film Jonah Hilla stoi zatem w typowym dla portretów z epoki rozkroku: z jednej strony Mid90s to wierny — jak się wydaje — obraz końca XX wieku i dojrzewającego w tym czasie chłopca, z drugiej zaś strumień wspomnień z zapomnianej dekady która w rekonstrukcji reżysera wydaje się bardziej cool niż wtedy, gdy w niej żyliśmy.
„Gdy lata 90. się zaczęły można było powiedzieć o nich wszystko, ale nie to, że była to dekada wyjątkowa. (…) Wtedy lata 90. wydawały się niczym” — pisze Coupland. Może tak właśnie było, ale na szczęście nikt już o tym nie pamięta.
Patrycja Mucha